II miejsce w konkursie "Słoń w pokoju" (2) - Dorota Domagała
Laureatkami II miejsca w naszym konkursie literackim 2017 zostały ex aequo Monika Cichecka i Dorota Domagała.
Opowiadanie Doroty to klasyczny tekst sherlockowy czerpiący z tradycji gatunku. Autorka przed przystąpieniem do pisania zapoznała się z realiami i szczegółami dotyczącymi epoki, aby stworzyć wierniejszą iluzję świata przedstawionego. W swoim tekście ofiarowuje nam porcję starej dobrej szkoły pisarskiej. Myślimy, że Arthur Conan Doyle byłby z niej dumny! Zapraszamy do lektury :)
- „Słoń w pokoju” – powiedział raz Holmes, siedząc w swoim fotelu przed kominkiem na Baker Street. – Co myślisz?
„Niewinna Aurora”
W ciągu ostatnich kilku lat Sherlock miał wiele szalonych
spraw. Mimo że było ich tak dużo, kłamstwem byłoby dla mnie powiedzieć, że się
do nich przyzwyczaiłem. Jednak żadna z tych spraw, powtarzam – ŻADNA z tych spraw
nie mogła przygotować mnie do tego, co znaleźliśmy pod numerem 29 przy Ryder
Lane w Brockley, dnia 18 października 1880 roku.
O sprawie dowiedzieliśmy się od Inspektora Lestrada, w
dżdżysty, pochmurny ranek. Siedząc w fotelu drzemałem sobie po nieprzespanej
nocy, otulony miękkim kocem i przyjemnym ciepłem kominka, gdy do pokoju wpadł
Holmes ze świstkiem papieru w ręce.
- Mój drogi Watsonie, jedziemy do Brockley! – powiedział to
tak radośnie, jakby oznajmił nadejście wiosny.
- Brockley? – spytałem sennie, biorąc z ręki Holmes’a kartkę,
którą mi podał.
Kartka okazała się telegramem od Inspektora Lestrade’a. Przeczytałem
szybko jego treść.
- To wszystko? „Ryder Lane 29, Brockley” ?
- Wygląda na to, że nasz kochany Lestrade jest w tym momencie
na miejscu zbrodni, której nie może w jakikolwiek sposób wyjaśnić. Napisał więc
do nas telegram z prośbą o natychmiastowe przybycie.
- Ach, dlatego jesteś cały w skowronkach!
- Ruszamy Watsonie, nie mamy ani chwili do stracenia. Z każdą
minutą mogą ulatywać ważne ślady, których już później nie odzyskamy.
Chwilę później jechaliśmy już dorożką pod adres wskazany w
telegramie. Podczas podróży Holmes patrzył bezwiednie przez okno, zastanawiając
się już pewnie nad czekającą na nas sprawą. Mnie jednak trudno było rozmyślać
nad zagadką, o której nie wiedzieliśmy nic, z wyjątkiem miejsca jej
wystąpienia. Okazało się, że tym miejscem był typowy podmiejski dom, na
typowej, niczym niewyróżniającej się ulicy. Po wyjściu z dorożki, podbiegł do
nas Lestrade, którego już wcześniej widzieliśmy pod drzwiami domu nr 29.
Wyglądał na głęboko zrozpaczonego. Szczerze mówiąc, jeszcze nigdy wcześniej nie
widziałem go w takim stanie.
- Jak dobrze że już jesteście! – wyrzucił z siebie, nawet się
z nami nie witając. W jego oczach błyszczały łzy. – Wejdźcie, proszę, do
środka. Przez dłuższy czas nie mogłem sobie z nim poradzić, ale na szczęście
już jest lepiej. Pomagał mi Gregson, ale we dwójkę i tak ciężko było nad nim
zapanować.
- „Nad nim”? – spytał ze zdziwieniem Holmes. – Złapaliście
już przestępcę?
Lestrade pokręcił tylko głową z rezygnacją i ruszył ku
drzwiom, gestem dłoni zapraszając nas do środka. Popatrzyliśmy z Holmes’em po
sobie, po czym weszliśmy za inspektorem do domu.
Nigdy wcześniej, ani też nigdy później nie doświadczyłem tak
wielkiego szoku na miejscu zbrodni. Pośrodku salonu stał słoń. Najprawdziwszy
słoń, z krwi i kości. Tak mnie wmurowało, że przez dobrych kilka sekund w ogóle
się nie odezwałem. W końcu zerknąłem na Holmes’a, który patrzył na słonia nadzwyczaj
spokojnie, aczkolwiek z domieszką lekkiej konsternacji.
- Słoń.. – zaczął, po czym skupił swój wzrok na siekaczach
słonia. A właściwie – na jednym, którego ostry czubek był cały we krwi. Drugiego
ciosu słoń nie miał. Ślad wskazywał, że został on odrąbany.
- Tak, słoń.. i dwa ciała – uzupełnił Lestrade, wskazując
Sherlockowi drugi kąt pokoju. Okazało się, że tam, na podłodze, między fotelami
leżały ciała kobiety i mężczyzny. Dzieliło je od siebie ok. półtora metra.
- Ten słoń nie jest aby.. niebezpieczny? – spytałem z rezerwą,
ciągle stojąc w miejscu i obserwując wielkie, zakrwawione zwierzę. Na dźwięk
mojego pytania słoń nadstawił swoje nieduże uszy i spojrzał na mnie spokojnie. Wyglądał
na zmęczonego, i jakby.. nieco znudzonego?
- Proszę się nie martwić, mamy go już pod kontrolą –
odpowiedział Gregson, który właśnie wszedł do salonu. Ubrany był schludnie lecz
skromnie, a na jego głowie spoczywał elegancki melonik. W ręku trzymał wiadro
ze świeżo zerwanymi liśćmi. – Gdyby panowie widzieli go pół godziny temu..
Myśleliśmy z Lestradem, że już nie wyjdziemy stąd żywi.
- Więc to on sprowadził śmierć na tych nieszczęśników..? –
bardziej oznajmiłem niż spytałem, spoglądając na leżące nieopodal zwłoki.
- Mam co do tego pewne wątpliwości.. – odezwał się Holmes zza
fotela, który w tym czasie przyglądał się ciałom. – Jeden śmiertelny cios
słonia dałbym radę zrozumieć, ale tu mamy dwa... Ach, tak dużo pytań nasuwa mi
się na usta! Kto was o tym zawiadomił?
- Sąsiadka, panna Poppins – odpowiedział Gregson, otrzepując
ręce. - Zauważyła słonia z okna swojego domu. Po otrząśnięciu się z szoku od
razu udała się na najbliższy posterunek policji. Jak mówiła, zauważyła słonia
idącego od strony ogrodu. Nikogo więcej nie widziała, nic też podejrzanego nie
słyszała. Zwierzę kierowało się wprost do wejścia do salonu państwa Harlow.. -
przerwał nagle.
Holmes wysłał mu zachęcające spojrzenie, by mówił dalej. Po
krótkim wahaniu Gregson kontynuował:
- Państwo Harlow.. Cóż, są to.. BYLI to ludzie zwyczajni, jak
pan widzi, stosunkowo młodzi. Wiedli spokojne życie..
- Nie pracowali w cyrku bądź ZOO?
- Nie.
- Nikt z ich rodziny również?
- Nie..
- To może zajmowali się handlem z Indiami? Lub może byli
związani w jakikolwiek inny sposób z tym krajem?
- Wszystko wskazuje na to, że nie.
- Ale jednak…
- NIE, HOLMES, NA LITOŚĆ BOSKĄ!
Tu odezwał się Lestrade, który po krótkim czasie zalał się
rzewnymi łzami. Holmes, Gregson i ja patrzyliśmy w zdumieniu na przyjaciela,
któremu nigdy, jak dotąd, nie udało się zapłakać w naszym towarzystwie. Podszedłem
do niego i dotknąłem ze zrozumieniem jego ramienia.
- Spokojnie, Lestrade.. – powiedziałem, sadzając go na
pobliskim krześle. - Od początku
widziałem, jak mocno przeżywa pan tę sprawę. Zna pan tych ludzi?
- Tak.. Lucy Harlow to moja siostra – powiedział, spuszczając
głowę. – Dlatego jak najszybciej wysłałem panom telegram. Jestem do głębi
zrozpaczony.. Musicie mi panowie pomóc w odnalezieniu mordercy mojej kochanej
siostry i jej męża.
Zerknąłem na moich towarzyszy. Gregson, stojąc nadal obok
słonia, patrzył ze smutkiem na inspektora. Holmes natomiast toczył wewnętrzną
walkę między wzruszeniem – mój Boże! - a determinacją. W końcu oznajmił:
- Może pan na nas liczyć, Lestrade. Zrobimy co w naszej mocy
aby ująć przestępcę.
- Sądzisz zatem, że naszym przestępcą nie jest osobnik,
znajdujący się w salonie? - spytałem go, spoglądając na słonia.
- Nie – odparł krótko Holmes. - Naprawdę nie sądzę by
słoniowi, wielkiemu i powolnemu, udało się z taką precyzją zabić dwie osoby,
raniąc je w niemal identyczne miejsce.
Podszedł do zwierzęcia i uważnie mu się przyjrzał. Słoń w tym
czasie z zadowoleniem zajadał liście przyniesione przez Gregsona.
- Przed nami, moi przyjaciele, stoi słoń indyjski. Stosunkowo
spokojny z natury, całkiem łatwo jest go oswoić. W związku z tym, nasuwają mi się
dwa elementy: kolonia brytyjska w Indiach oraz możliwy do oswojenia słoń. Dlatego
zasugerowałem ZOO lub cyrk. Zresztą... to słoń. Innych opcji nie ma.
- Obstawiam cyrk – oznajmił
Gregson.
- Teraz i ja tak myślę - zgodził się Holmes, gładząc
delikatnie bok słonia. – Zapewne również i pan zauważył wąskie, lecz całkiem
głębokie ślady na skórze tego biednego zwierzęcia. Musiało być tresowane do
pokazów cyrkowych.
- Z tym, że jest jeden mały problem, panie Holmes. Jedynym
cyrkiem obecnym teraz w Londynie jest amerykański Cyrk Powella Clarke’a, który
znajduje się ok. dwudziestu kilometrów stąd. Zatem..
- .. słoń nie mógł przejść tyle kilometrów niezauważony.. –
dokończył Holmes. – Interesujące.
Spojrzałem na zwierzę i wyjście do ogrodu.
- Drzwi na taras akurat odpowiadają wysokości słonia –
zacząłem, przyglądając się framudze. –
Musiały być od początku otwarte. Nie widzę żadnej wybitej szyby czy
przełamanych drzwi. Obok kwestii „skąd ten słoń przyszedł”, postawiłbym jeszcze
pytanie „DLACZEGO tu przyszedł”. Coś go zwabiło? Już wiemy, że nie była to
żądza mordu.. Tylko skąd ta krew na jego ciosie?
- W rzeczy samej, panie Watson – kiwnął głową Gregson. –
Proszę też nie zapominać o jego początkowym szale. Ledwo daliśmy radę go
uspokoić.
- Musiało go coś przestraszyć, zdenerwować.. – mówił Holmes,
rozglądając się po pokoju. - Nasz
morderca mógł go rozjuszyć w jakimś celu. Cóż, w każdym razie nie widzę żadnych
oznak, świadczących o przebywaniu tu jeszcze trzeciej osoby, a przecież ktoś tu
jeszcze musiał być – miał na celu zabić tych ludzi.
- Żadnej broni, noża, jakiegokolwiek ostrego narzędzia?
- Nic. W obecnej chwili możemy zrobić tylko jedno: wyjść do
ogrodu i znaleźć drogę, którą podążał nasz słoń. Nie mógł w końcu wyrosnąć z
ziemi. Skądś musiał się wziąć.
- Z tym, że i tu jest zagadka, panie Holmes – westchnął Gregson.
– Nie znaleźliśmy żadnych śladów słonia. To tak, jakby przyfrunął do tego
miejsca. Albo ważył tyle co piórko.
Pokręciłem głową ze zdumieniem. Natomiast w oczach Holmesa zabłysły
iskierki zainteresowania.
- Rozumiem, Gregson. Jednak pozwolę sobie odbyć spacer po
tutejszych terenach. Proszę w tym czasie popilnować jeszcze przez chwilę tego
słonia. Widzę, że zwierzę to już się do pana w pewnym sensie przyzwyczaiło -
Holmes spojrzał na Lestrada, który wciąż był w opłakanym stanie. – A ty, mój
przyjacielu, nie musisz tu już siedzieć. Podejrzewam, że przebywanie w tym
miejscu nie jest ci na rękę. W sprawie twojej siostry popytam cię później.
Zastanawia mnie tylko jedno.. Czemu nie wezwałeś żadnej pomocy z policji,
skoro, jak mówiłeś, ledwo dawałeś radę z Gregsonem ujarzmić to zwierzę?
- Nikt nie może się o tym dowiedzieć – odrzekł Lestrade,
podnosząc głowę. – Moja siostra ukrywała się przez kilka lat. Przybrała inne
imię i nazwisko. Nie wiedziałem nawet, że nazywa się Lucy Harlow. Że ma męża.
Sam nie wiem, przed kim się ukrywała. Nigdy mi nic nie powiedziała na ten
temat. Miała w ten sposób chronić siebie i mnie. Nie wiem nic ponad to. Skoro
więc musiała pozostawać w cieniu, nikt nie może się dowiedzieć ani o niej, ani
o jej śmierci. Co do ciał, sprowadzę zaufanego koronera. Mam nadzieję, że
rozumiecie mnie w pełni.
- Rozumiemy Lestrade, choć, nie ukrywam, znacznie komplikuje
nam to sprawę – odparł Holmes. - Ale, kto wie, może w ogóle nie będzie nam to
wszystko potrzebne?
Minutę później już byliśmy w ogrodzie. Sherlock objął spojrzeniem
całe otoczenie.
- Dom po lewej jest domem panny Poppins. Rzeczywiście, ma
dobry widok na ogród państwa Harlow. Dom po prawej jest niezamieszkały. Po obu
stronach znajdują się drzewa, lecz całkiem w znacznej odległości. Zero widoku z
ulicy.. Jedynym więc świadkiem mogła być panna Poppins.
- Drzewa po bokach są zbyt gęste, aby mógł przejść przez nie
słoń. Żadne nie są też w żaden sposób naruszone – zauważyłem, po czym odwróciłem
się do lasku, znajdującego się ok. 15 metrów od domu nr 29. – Jedynym więc
rozwiązaniem jest..
- … ten las – odparł Holmes.
Gdy oboje podeszliśmy do ścieżki prowadzącej do lasu, mój
przyjaciel przykucnął i zbadał uważnie ziemię.
- Tak jak mówił Gregson… Żadnych śladów, wskazujących na
odbytą tędy wędrówkę słonia. Gdyby tędy szedł, niewątpliwie zostawiłby odciski
swoich dużych, ciężkich nóg. Niesłychane!
- „To tak, jakby przyfrunął” – przytoczyłem wcześniejsze
słowa Gregsona i uśmiechnąłem się z niedowierzaniem. – Może rzeczywiście mamy
do czynienia z jakimś magicznym słoniem?
- Słonie same w sobie są wyjątkowymi stworzeniami.. Może nie
wiemy jeszcze o nich wszystkiego? – zamyślił się, po czym powiedział: - Mam pewien
plan, Watsonie. Tylko, że do jego wykonania będę potrzebował pomocy. Udaj się
proszę do Cyrku Powella Clarke’a i sprowadź tu jego właściciela. Ja w tym
czasie wykonam pewien eksperyment..
- Nie ma sprawy, Holmes. Mam tylko nadzieję, że nie zrobisz
nic.. ryzykownego – spojrzałem na niego znacząco, na co on uśmiechnął się.
- Nie masz się o co martwić, Watsonie.
Po dostaniu od Gregsona adresu cyrku, wsiadłem w dorożkę i
pojechałem na miejsce rozbicia kolorowego, cyrkowego namiotu. Sam nigdy
wcześniej nie odwiedziłem podobnego miejsca, więc nastawiony byłem na wiele
niespodzianek. Jednak to co zauważyłem po wejściu na teren cyrku, przerosło
moje najśmielsze oczekiwania. Namiot cyrkowy był ogromny. Wkoło mnie
przechadzali się różni artyści, arlekiny i treserzy ze zwierzętami. Pierwszy
raz ujrzałem również te wszystkie dziwadła, z których słynął cyrk:
dziewczynkę-gumę, mężczyznę z potężnym garbem czy też kobietę z dwiema parami
nóg. Wzdrygnąłem się.
- Przepraszam pana, nie można tutaj wchodzić – usłyszałem zza
pleców gruby głos z amerykańskim akcentem, na co odwróciłem się. Przede mną
stał dobrze zbudowany mężczyzna po czterdziestce. – Proszę poczekać do
wieczora, wtedy rozpoczniemy występ. Mamy nadzieję, że do tego czasu odnajdzie
się nasza kochana Aurora..
- Aurora? Nie chodzi panu przypadkiem o słonia? –
zaryzykowałem, na co mężczyzna spojrzał na mnie ze zdumieniem.
- Skąd pan o niej wie? Kim pan w ogóle jest?! Czekam na
wyjaśnienia! – huknął.
- Spokojnie, bez nerwów! – cofnąłem się krok. - Nazywam się
John Watson, jestem lekarzem. Wraz z moimi przyjaciółmi odnaleźliśmy pańskiego
słonia przy Ryder Lane w Brockley. Pomyśleliśmy, że to pańska zguba. Bo, jak
mniemam, jest pan właścicielem tego.. przybytku?
Mężczyzna uspokoił się, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Ach, przynosi mi pan dobre wieści! Tak, jestem Edwin
Clarke, syn Powella Clarke’a, założyciela tego wspaniałego cyrku który zdążył
pan już po części zwiedzić.
- Och, tak.. – bąknąłem. – Pan wybaczy, ale musiałem
przyjrzeć się z bliska. Jeszcze nigdy nie widziałem równie wielkiego i
niesamowitego namiotu!
- Prawda? Może pomieścić aż 7 tysięcy widzów! Pierwszy
okrągły namiot został zastosowany w 1820 roku w Ameryce przez niejakiego Setha
Howesa, ale mógł pomieścić tylko kilkaset osób. To moja chluba i radość. Ale do
rzeczy: proszę zawieźć mnie do mojej drogiej Aurory!
Wkrótce obaj siedzieliśmy już w dorożce i jechaliśmy w
kierunku Brockley. W tym czasie pan Clarke opowiadał mi o swojej słonicy.
- Jest u nas w cyrku od urodzenia. Obecnie jest 36-letnią
starszą panią, można powiedzieć. Dotknęła ją też jakaś dziwna choroba. Jej
ciosy stały się strasznie kruche. Will, jej treser, musi bardzo uważać przy
próbach z nią. Swoją drogą, nie mam pojęcia gdzie on się do licha podziewa.. Od
wczoraj go nie wiedziałem.
Zastanowiłem się na te słowa, po czym spojrzałem na mojego
towarzysza ze zdziwieniem.
- Hm, nie przyszło panu do głowy, że ten cały Will mógł..
ukraść pańskiego słonia?
- Will? Nigdy w życiu! – żachnął się pan Clarke. – Do tego
wóz Aurory stoi obok namiotu w takiej samej pozycji co zwykle. Nie mam pojęcia
jakim cudem dostała się sama aż do Brockley..
- Ja też nie, proszę pana. Ale chyba zgodzi się pan ze mną,
że zniknięcie tresera Aurory jest w obecnej sytuacji bardzo podejrzane.
- Tak. Ma pan rację – zasępił się.
Po dotarciu pod dom nr 29 na Ryder Lane, zaprowadziłem pana
Clarke’a wprost do ogrodu. Przez okno domu zauważyłem Lestrada oraz jeszcze
jedną osobę – był to zapewne koroner, który w tej chwili badał ciała. To, co
zobaczyłem w ogrodzie, wprawiło mnie w prawdziwe osłupienie (kolejny już raz
tego szalonego dnia). Wyglądało na to, że pod moją nieobecność Holmes wraz z
Gregsonem przywiązali do szyi słonia grubą, długą linę, a teraz ciągnęli
zwierzę w głąb lasu. A raczej: próbowali ciągnąć, gdyż słoń za nic nie chciał
tego zrobić.
- Uparty jak osioł! – krzyknął ze zmęczeniem Holmes, po czym
odwrócił głowę i zauważył mnie wraz z panem Clarkiem. Właściciel słonia
spurpurowiał ze złości.
- Co panowie najlepszego wyprawiają!? Proszę zostawić moją
Aurorę w spokoju!
- Ach, przepraszam pana najmocniej! – powiedział Sherlock,
puścił z Gregsonem linę i podszedł do nas. – To my znaleźliśmy pańskiego
słonia. Chciałem się tylko upewnić, czy to wielkie i masywne zwierzę pozostawi
jakieś ślady na leśnej ścieżce. Wokół sama trawa, więc sam pan wie..
- Dziękuję panom za znalezienie mojej słonicy, ale to co
panowie wyrabiają to czysta niedorzeczność! – zakrzyknął pan Clarke, powoli się
uspokajając. – Każdy obyty ze słoniami wie, że zwierzęta te chodzą tak naprawdę
na czubkach palców. Ich nacisk na ziemię wynosi jedynie ok. pół kilo, dlatego
też słonie poruszają się niemal bezgłośnie.
- Widzisz, Watsonie, słonie rzeczywiście są magiczne –
oznajmił z zadowoleniem Holmes, po czym podał rękę panu Clarkowi. – Nazywam się
Sherlock Holmes, jestem detektywem. Pomogę panu ustalić, w jaki sposób pański
słoń znalazł się aż tutaj. Teraz, gdy pewne jest, iż słoń na pewno wyszedł z
tego lasku, udamy się w jego głąb. Gregsonie, pozwoli pan..?
Ciągle stojący przy słoniu Gregson podszedł do nas, na co
zwierzę zaczęło się do nas odwracać. Holmes zaśmiał się.
- Ta Aurora naprawdę cię polubiła. Tak więc, możesz jeszcze
chwilę z nią zostać? My..
- To nie będzie potrzebne, panie Holmes – powiedział pan
Clarke. – Przed przyjazdem tutaj poprosiłem mojego woźnicę, aby przybył tu wraz
z wozem Aurory. Lada moment przyjedzie i ją zabie.. NA BOGA, CO JEJ SIĘ STAŁO?!
W chwili gdy słonica odwróciła się do nas, pan Clarke
podbiegł do niej szybko i zaczął oglądać miejsce jej oderwanego ciosu.
Zauważyłem, że krew na jej jedynym siekaczu została zmyta. Zrobił to pewnie
Holmes w celu uniknięcia niewygodnych pytań.
- Jeśli wy jej to zrobiliście to…!
- Spokojnie, panie Clarke – rzekł Sherlock. – Miała już
oderwany cios gdy ją znaleźliśmy. Podejrzewam, że ten, kto ją uprowadził z
cyrku, odciął cenną kość słoniową dla zysku.
- Pan Clarke mówił mi, że ciosy Aurory stały się kruche, a
więc łatwe do odcięcia. Twoja teoria byłaby więc słuszna. Ale po co ten ktoś by
to zrobił, skoro miał w garści całego słonia? – żachnąłem się.
- Tego się właśnie postaramy zaraz dowiedzieć – odrzekł
Sherlock. – Ruszajmy do lasu. Widzę, że przyjechał już pański woźnica.
Do lasu wszedłem pierwszy razem z panem Clarkiem, który teraz
wyglądał na naprawdę skołowanego. Odwróciłem się na chwilę i zobaczyłem
Holmesa, który mówił coś jeszcze po cichu do Gregsona. Po chwili Gregson kiwnął
głową i zniknął w drzwiach domu nr 29. Sherlock wkrótce do nas dołączył, i
razem szliśmy coraz głębiej lasku. Był niewielki, ale nadzwyczaj gęsty i
zapuszczony po obu stronach, tak, że słońce prawie w ogóle się tu nie
przebijało. Szliśmy w ciszy po szerokiej ścieżce jakieś kilkadziesiąt metrów,
uważnie się rozglądając. Po chwili doszliśmy do rozgałęzienia dróg.
- Pański cyrk jest w kierunku lewej ścieżki, nie mylę się? – zapytał
Holmes.
- Tak, proszę pana, niewątpliwie.
Poszliśmy więc na lewo, by za kilkanaście metrów, za lekkim
zakrętem zauważyć na środku drogi wielką stertę drewna, a przed nią… martwe
ciało. Myślałem, że nic mnie już tego dnia nie zdziwi, a jednak. Podbiegliśmy
tam we trójkę, a pan Clarke kucnął z przerażeniem przy ciele.
- To mój były pracownik, Tom. Dziwne, ma przy sobie
strzelbę.. Zajmował się tresurą Aurory przed Willem.
- Holmes, powiedz mi proszę... Czy ty coś z tego rozumiesz? –
zapytałem ze zrezygnowaniem, łapiąc się z rozpaczy za głowę. Podszedłem do
ciała i zacząłem je badać – Mamy coraz więcej niewiadomych.
- Ależ nie, mój drogi Watsonie. Wszystko układa się w jedną
spójną całość.. – Holmes spojrzał
uważnie na stertę drewna, po czym zaczął w niej szperać. Po chwili wyjął jedno
koło, potem drugie.. – To był wóz. W nim znajdował się słoń. Co więcej..
musiało dojść w tym miejscu do zabójstwa.
- To oczywiste, w końcu przed panem leży ciało, panie Holmes
– mruknął cicho pan Clarke.
- To był raczej nieszczęśliwy wypadek, a nie zabójstwo.
Prawda, Watsonie?
- Muszę przyznać ci rację – stwierdziłem, przyglądając się
ciału. – Ma jedno spore wgniecenie, w klatce piersiowej.. Został najpewniej stratowany.
Wiadomo przez kogo.
- Moja Aurora? Niemożliwe! – sprzeciwił się pan Clarke. –
Musiała być..
- … w naprawdę wielkim szale aby zburzyć wóz, w którym się
znajdowała, a także przygnieść swojego byłego tresera. Zgadza się. Myśli pan,
że taki szok mógłby powstać na skutek zauważenia przez nią zabójstwa? Jako, na przykład,
odruch obronny?
Szok słonia w wozie, szok słonia w salonie państwa Harlow,
gdzie popełniono zabójstwo.. Zacząłem powoli pojmować, o co chodzi mojemu
przyjacielowi.
- Nie wiem..– odparł pan Clarke. – Choć jest to bardzo
prawdopodobne.
- Szukajmy zatem jeszcze jednego ciała w promieniu 10 metrów
od tego miejsca. Jeśli je znajdziemy, nie będę mieć już żadnych wątpliwości.
Nie trwało to długo. Ciało Willa znalazł pan Clarke.
Znajdowało się wśród drzew, ok. dwa metry od drogi.
- Strzał w głowę, oddany z kilku metrów. Ze strzelby.. –
stwierdziłem po obejrzeniu zwłok. – Zgon nastąpił na miejscu. Ciało ma też
kilka potłuczeń na lewym boku.
- Dziękuję, Watsonie. Zrelacjonuję teraz moją rekonstrukcję
wydarzeń. Nie będzie to dla pana zbyt miłe, panie Clarke – zaznaczył. – Otóż
Will, mimo pańskiego zaufania, postanowił dogadać się z Tomem co do kradzieży
pana słonia. W czasie naszej tu wędrówki Watson powiedział mi, że wóz Aurory
ciągle stał przy pana cyrku. Więc, by nie nabrać podejrzeń, Will, w dogodnym
momencie, najpewniej w nocy, podjechał wozem danym mu przez Toma pod pana cyrk.
Załadował słonia i ruszył w drogę.
- Tak.. Teraz sobie przypominam. Dałem kiedyś Tomowi na
własność stary wóz Aurory, bo nie był mi już potrzebny. Gdybym tylko wiedział,
co z tego wyniknie..!
- Tak więc Will dostał się ze słoniem w miejsce, w którym
właśnie jesteśmy. Lasem chciał dojechać najpewniej na znajdujący się niedaleko
port i przetransportować słonia. Z tym, że prędzej dojechałby główną drogą, a
nie lasem. Czemu zatem skręcił? Wygląda na to, że po załadowaniu słonia do wozu
zmienił zdanie co do podziału zysku między sobą a Tomem. Postanowił więc nie
jechać główną drogą – z której miał zabrać swojego wspólnika – a jechać lasem
żeby go ominąć. Jednakże Tom, który też nie do końca ufał Willowi, zauważył z
daleka że ten skręca do lasu. Pobiegł więc za nim i wyprzedził go, chowając się
przy tym za drzewami, czekając na
odpowiedni moment gdy ten będzie go mijał. Gdy Tom miał już głowę Willa na
muszce, strzelił, na co ten – pod wpływem siły pocisku – przechylił się i spadł
na drogę. Stąd potłuczenia na ciele Willa. Tom zabrał zwłoki i rzucił je pod
pobliskie drzewa. Od czasu strzału słoń wpadał stopniowo w szał. Gdy Tom wyszedł
spomiędzy drzew, słoń nie mógł wytrzymać stresu oraz ciasnoty wozu w którym się
znajdował. Swoimi gwałtownymi ruchami złamał więc jego konstrukcję i z impetem
wypadł na drogę, tratując przy tym Toma. Ciągnące wóz konie uciekły najpewniej
gdzieś w las, przerażone zaistniałą sytuacją. Słoń, pewnie równie jak one
przerażony, rzucił się wprost przed siebie. Podczas biegu zaczął się stopniowo
uspokajać, by wkrótce bieg zastąpić zwykłym, powolnym chodem. Tym sposobem
wyszedł na ogród domu nr 29.
- Niesłychane, panie Holmes – wydukał w końcu pan Clarke. -
Nadal nie mogę w to uwierzyć, ale to co pan mówi zdaje się być prawdą. Mój
Boże, nie spodziewałbym się czegoś podobnego.. Dobrze przynajmniej, że ta
sprawa wyjaśniła się tak szybko. Bardzo panu dziękuję za pomoc. Teraz trzeba
wezwać kogoś, aby zabrał te ciała.
Gdy wyszliśmy z lasku, w ogrodzie czekał na nas Lestrade.
Opowiedziałem mu szybko o tym, co znaleźliśmy w lesie wraz z wyjaśnieniem
Holmesa. Był w szoku, nie większym od mojego. Pan Clarke jeszcze raz nam
podziękował, po czym wrócił do swojego cyrku, a Holmes poszedł wezwać policję.
Gdy wrócił, Lestrade powiedział do niego zgaszony:
- Nikt nie miał się dowiedzieć o tym zabójstwie. Ale w
obecnej sytuacji widać nie ma wyjścia.
- Proszę się niczym nie martwić, Lestrade – odrzekł spokojnie
Holmes. – Powiemy policji, że państwo Harlow wyjechali na wakacje. Zamkniemy
dom na cztery spusty.
- A słoń skąd się wziął w ich salonie..?
- …wszedł z impetem do środka, tratując z wielkim hukiem
tarasowe drzwi. – odparł z uśmiechem Holmes, machając przed nosem Lestrada
przyniesionymi z domu łomami.
Inspektor uśmiechnął się smutno i odparł tylko: - Dziękuję
ci, Holmes.
Tak więc razem z Holmesem poczuliśmy się przez chwilę jak
prawdziwi rabusie, rozwalając łomami wielkie drzwi prowadzące do salonu domu nr
29. W momencie gdy skończyliśmy, przyjechał wóz policyjny. „W czas!”,
pomyślałem. Razem z nimi przybył Gregson. Z pełną satysfakcji miną obwieścił:
- Złapaliśmy mordercę, panie Holmes!
- Jak to?! – krzyknąłem wraz z Lestradem, po czym
spojrzeliśmy na Sherlocka wzrokiem żądnym wyjaśnień.
- Zaraz wam wszystko powiem, panowie. Chodźcie może dalej, na
tę ławkę.. –zerknął znacząco na mijających nas policjantów.
Na ławeczce zmieściło się tylko nas trzech, więc Holmes
musiał usiąść na huśtawce, znajdującej się naprzeciwko nas. Wyglądał na niej
naprawdę pociesznie, lecz w tamtej chwili byłem zbyt zaaferowany rozwiązaniem
sprawy aby to zauważyć.
- Jak już wiecie, słoń pojawił się na scenie morderstwa
zupełnie przypadkowo. Po ucieczce z lasu wyszedł na ogród, by po chwili wejść
do salonu państwa Harlow.
- Czemu to zrobił? – spytaliśmy niemal równocześnie.
- Sądzę, że będąc w cyrku od urodzenia Aurora ciągnęła do
człowieka. Będąc w opresji, szukała pomocy wśród ludzi. Nie wyglądali groźnie
siedząc spokojnie w salonie, szykując powoli śniadanie.. Tak więc ruszyła ku
nim. Wtedy właśnie zauważyła ją panna Poppins i poinformowała o tym policję. Morderca,
moi drodzy, w tym czasie przebywał na skraju lasu, mając idealny widok na drzwi
tarasowe domu. Czekając na odpowiedni moment aby uderzyć, zauważył
nadchodzącego z lewej strony słonia. Ze zdziwieniem obserwował jak ten wchodzi
powoli do salonu państwa Harlow. Korzystając z zamieszania, wszedł za słoniem
do domu, niezauważony. Państwo Harlow patrzyli przez chwilę ze zdumieniem na
słonia, po czym jedno z nich wyszło z pokoju by zawiadomić policję. W tym
momencie nasz morderca wbił jakieś ostre narzędzie – najpewniej nóż – z
zabójczą precyzją prosto w plecy pierwszej ofiary. Wydaje mi się, że pana
Harlow. Gdy do pokoju weszła jeszcze na chwilę pani Harlow.. Lucy.. podbiegła z
przerażeniem do ciała swojego męża, by za chwilę paść obok niego, ugodzona
również w plecy, jak mówiłem, w to samo miejsce. Morderca zdołał jeszcze
usmarować krwią cios zwierzęcia, po czym uciekł wraz z narzędziem zbrodni przez
ogród. Słoń wpadł w swój ‘pozabójczy’ szał, a wtedy na scenę wkroczyliście wy –
Gregson wraz z Lestradem.
- Kim on jest, Holmes? – zapytał Lestrade z nutą
wściekłości. – Powiedz mi na Boga, kim
on jest?
- Sam do końca jeszcze nie wiem, Lestrade – odrzekł Holmes. –
Znaleźliśmy go po jednym elemencie, którego brakowało w tym wszystkim. A jest
nim..
- ..cios słonia – dokończyłem, teraz już wszystko rozumiejąc.
– Kość słoniowa jest niezwykle cennym kruszcem. Wykorzystywana jest do
dekorowania pudełek, szkatułek czy mebli. Mając słonia pod ręką, skorzystał z
okazji i odrąbał na miejscu jeden z jego ciosów.
- I tak, i nie, Watsonie – odrzekł Holmes. – Ale dobrze
kombinujesz. Wziął sobie siekacz Aurory, ale nie musiał go odłamywać, bo.. sam
się odłamał. Podczas ucieczki słonicy z wozu, nadwyrężyła sobie jeden ze swoich
i tak kruchych ciosów. Zgubiła go podczas drogi, a znalazł go wracający tamtędy
nasz morderca. Na podłodze w salonie nie
znalazłem żadnych śladów, świadczących o możliwości odrąbania tam ciosu. Żadnego
proszku ani resztek kości. Poleciłem Gregsonowi aby sprawdził wszystkie punkty
podejrzanego handlu surowcami, zaczynając od tych najbliższych temu domowi.
Mieliśmy szczęście, bo ten trop okazał się słuszny.
- Wszystko jest już zatem jasne.. No, prawie wszystko –
zawyrokował Lestrade, wstając powoli z ławki. – Ten gość jeszcze nie wie, jak
wielkie ma teraz ze mną kłopoty.
Lestrade dziękował tego dnia Holmesowi jeszcze kilkanaście
razy. Gregson też zebrał wiele pochwał za swoją dzielną postawę i zmysł
detektywistyczny. Krążą plotki, że w tamtym okresie odwiedzał raz na jakiś czas
Aurorę w Cyrku Powella Clarke’a, a sam Edwin Clarke przysyłał nam co jakiś czas
darmowe wejściówki do swojego cyrku.
- „Słoń w pokoju” – powiedział raz Holmes, siedząc w swoim fotelu przed kominkiem na Baker Street. – Co myślisz?
- Jako tytuł tej sprawy? Wybacz, ale uważam go za zbyt
oczywisty. Mogę nazwać ją: „Niewinna Aurora”.
- Romantyk.. – skwitował, puszczając wielkie kółko dymu.
- Tak w ogóle, nie miałem zamiaru jej spisywać. Zapewniliśmy
Lestrada, że nie piśniemy o tej sprawie ani słówka. W końcu łączy się ze
śmiercią jego siostry.
- No nie wiem, mój drogi Watsonie. Może jednak, kiedyś,
będziesz zmuszony ją spisać..?
*Fakty na temat cyrku
i związane z nimi daty są prawdziwe.
Komentarze
Prześlij komentarz